Podróż i przyjazd na miejsce o 3 w nocy były dość męczące. Następny dzień miał minąć pod znakiem leniwego zwiedzania samego Mostaru i wylegiwania się do późna w łóżku. I tak też zrobiliśmy! Samo miasto było akurat na pół dnia zwiedzania, bo i starówka nie była zbyt duża. Pomieszanie stylów osmańskich i europejskich jest tutaj jak najbardziej widoczne. Przejście nową częścią miasta też dawało sporo do refleksji. Często można było się natknąć na widoki prosto z gry Battlefield, czyli na wpół zniszczone budynki, lub puste kondygnacje, zaraz obok nieruszonych (lub bardziej odbudowanych) domów. To i także następny dzień, gdzie mieliśmy okazję ujrzeć miasto z góry oraz usłyszeć jego historię z czasów wojennych uświadomiło mi jak został on mocno dotknięty. Po pierwsze był otoczony z jednej strony przez Chorwatów, z drugiej przez Serbów. Snajperzy byli rozsiani po całym mieście i praktycznie strzelali do wszystkiego co się rusza. No i do tego urządzana sobie zabawa w chowanego z cywilami, przez obydwu dowódców armii. Polegało to mniej więcej na tym że dowódca artylerii przykładowo chorwackiej dzwonił do rozgłośni radiowej miasta, że będzie za godzinę ostrzeliwał ten sektor. I obserwował sobie jak ludność cywilna biegła z jednego krańca miasta na drugi. Po skończonym ostrzale dzwonił dowódca armii serbskiej i mówił, że za godzinę ostrzela ten sektor itd. Itd.. Przez 3 lata. Do tego dochodziły takie „zmyślne” wynalazki jak opony od ciężarówek wypełnione ładunkami wybuchowymi i staczanymi z wzgórza wprost do miasta. Nigdy więcej wojny- to jest jasny przekaz tego miasta dla całego świata.
Następny dzień spędziliśmy zwiedzając okolice Mostaru. Monastyr Derwiszów w Blagaj, średniowieczne miasto Pocitjel, wodospady Kravica czy sanktuarium w Medjugorie zwiedzone razem, w jednym dniu były bardzo miłą wycieczką. Jednak nie były, aż tak zachwycające, aby jechać do jednego miejsca na cały dzień. Dlatego byliśmy zadowoleni z wybrania takiej wycieczki i wyjeżdżamy z Mostaru z poczuciem dobrze spędzonego czasu.